Kiedyś wspominałem, że im dłużej się jedzie przez las, tym fajniejszych rzeczy można się spodziewać. Tutaj nie było wyjątku, bo droga z Warszawy dokładnie tak wyglądała. Początkowo niezliczona ilość jabłoniowych sadów, w końcu mijałem Grójec, a później kręta droga, oświetlona przez promienie słońca przebijające się przez korony drzew, a wszystko to prowadziło do malutkiego miasteczka położonego w Dolinie Białobrzeskiej – Nowego Miasta nad Pilicą.
Wysiadłem z auta, temperatura tamtego dnia była idealna. Nie było upału, ale było wystarczająco ciepło, by funkcjonować. Aż miło wspomnieć jak było rześko i przyjemnie, kiedy za oknem aktualnie zaledwie 5°C. Oczom ukazało się mnóstwo kajaków – a z tym powracająca retrospekcja rozmowy z Izą dlaczego cała ceremonia odbywa się właśnie tam. Rzeka Pilica w zasięgu wzroku, piękny ośrodek, kajaki do wypożyczenia, ogromna przestrzeń – czego chcieć więcej?
Obowiązkowo klikamy “play” i oglądamy:
Wiedziałem, ze ceremonia miała się odbyć w plenerze, więc udałem się małą dróżką wyłożoną z pociętych pni i kamieni i już z oddali widząc dekoracje czułem jak bolą mnie policzki od uśmiechu. Każdy kto mnie zna, wie, że jestem fanem: dekoracji z roślin, żywego drewna, różowego złota, klimatu ciepłego płomienia świec, żywej orkiestry, naturalności. Tu spotkało mnie dosłownie wszystko, zobaczcie tylko na tą oprawę!
Później z chwili na chwilę było już tylko ciekawiej. Moja ciekawość nie pozwoliła mi przejść obojętnie obok sali, w której okna wychodziły na zachodzące słońce. Przez szybę wyglądało to nieziemsko, ale nie mogłem sobie odpuścić i nie wejść do środka, mimo, że na sali krzątało się mnóstwo kelnerów i obsługi. Zielone satynowe nakrycia stołów, biała cantedeskia pachniała w wazonach, świece, złote dodatki, wszechobecne drewno, na suficie wisiało kilka kul dyskotekowych, tace były srebrne, żyrandole ze złota. W powietrzu unosił się zapach przygotowywanych potraw, a w tle orkiestra stroiła swoje instrumenty.
No i zaczęły się przygotowania. Iza uśmiechnięta, ale mimo to rozbiegana sprawdzająca czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Nad wszystkim czuwali świadkowie – Ola i Dominik – dbali o to, by żaden stres nie absorbował ich tego dnia. W tle było słychać rozmowy rodziców, babci, córki Natalii i syna Filipa. Tomek próbował być poważny, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy – to dobrze wróżyło. Wszystko wyglądało jak w romantycznym filmie i tak samo było spójne, układające się w jedną całość. Wyglądali olśniewająco!
Następnie udaliśmy się na ceremonię, Młodą Parę przywitał wiwat i wrzask gości, ogrom uśmiechów, bijące brawa. Idąc przed nimi z aparatem czułem ogromne ciepło jakie emanowało od nich w tamtej chwili.
Uwielbiam śluby plenerowe. Bardzo żałuje, że trwają tak niezwykle krótko, ale za każdym razem są tak naturalnie piękne, nieskażone światłem jarzeniówek, otoczone naturalną zielenią, powiewem wiatru, nieograniczone żadną ramą ani przestrzenią.
Po ceremonii szybkim krokiem udaliśmy się na salę, było “Sto Lat”, Iza z Tomkiem otworzyli parkiet szybkim i energicznym pierwszym tańcem, którym lada chwila porwali gości na parkiet. Na weselu było stare polskie kawałki pop, był też rock, był Zbigniew Wodecki, był Jazz, Blues, tango, dosłownie wszystko – obłędna mieszanka muzyki spowodowała, że ludzie nie schodzili z parkietu. Bawili się tak, jakby kolejnego dnia miał nie istnieć świat – zachowując oczywiście w tym nieopisaną klasę!