Niewielu pewnie z Was wie, ale pochodzę z Mazur, tych najbardziej wysuniętych na północ, wyżej od Suwałk, Ełku, ale na prawo od największych jezior mazurskich. Gołdap – piękna miejscowość, która latem przyciąga wielu turystów ze względu na swoje walory uzdrowiskowe, niesamowicie czyste powietrze, a także atrakcyjne położenie geograficzne.
Zawsze, gdy wiem, że będę miał tam reportaż, jest wysoce duża szansa, że będę znał się z większością gości. Tak też było i tym razem. I tutaj niezupełnie przypadkowo, to było kolejne wesele w tej rodzinie, na którym miałem przyjemność być. Poprzednie – Basi i Łukasza, również fotografowałem i to tam poznali się bohaterowie tej opowieści. Pięknej opowieści o miłości, niczym filmowej, z emocjami skradającymi wszelkie serca.
Ewa i Konrad – bo o nich mowa – postawili na rustykalny styl, ale zanim o przygotowaniach mowa…
Spotkaliśmy się w Gdańsku na krótkiej sesji plenerowej, udało nam się znaleźć wspaniałą, dziką, opuszczoną szklarnię i mimo upalnego słońca, to trafiliśmy na wyjątkowo puste plaże. Miejsce otoczone roślinnością, taką nieokiełznaną, surową, z rozpadającym się dachem, szkłem na podłodze, pozostawione naturze. Niesamowite miejsce, miejscami tak zarośnięte, że trzeba było się przedzierać, a samo wejście odbywało się przez okno.
I tak pozwolimy sobie na drobną podróż w czasie, w przyszłość, kiedy to nastąpił ten wrzesień, kiedy zieleń zamieniła się w żółć, pomarańcz i świat nabrał nieco cieplejszych barw.
Konrad w asyście swojego skrzydłowego – Łukasza – rozpoczął ten dzień od skompletowania swojego look’u. Jak powszechnie wiadomo, ubieranie się faceta należy do najmniej komplikowanych czynności, toteż poszło gładko i sprawnie, niczym przećwiczone miliony razy, jak przed wielkim przedstawieniem.
Zaraz po przygotowaniach, ruszyłem do Ewy, tam towarzyszyła jej Basia – świadkowa – a także Kornelia, która zajmowała się dopieszczaniem makijażu. Wchodząc do domu, poczułem się jak u siebie. Znajome nie tylko twarze, ale i zapachy, atmosfera, wszystko tak rodzinne, jak można to sobie wymarzyć. Trafianie do tego samego miejsca na reportaż to nie lada wyzwanie, trzeba się nieco natrudzić, by wszystko nie wyglądało podobnie 🙂
W momencie błogosławieństwa zrobiło się tak emocjonalnie, że cieszę się, że mogłem schować się za aparatem. Obserwacja wzruszonych ludzi jest trudna, a jeszcze trudniejsze jest powstrzymywanie się od tych łez, które same z siebie napływają i jednoczesne dokumentowanie całości. Samo podziękowanie dziadkom było tak chwytającym momentem, że pamiętam, że moje dłonie drżały w tamtej chwili.
Natomiast te wszystkie wzruszające momenty mijają natychmiast, a w szczególności wtedy, kiedy spotykamy swoich najbliższych znajomych i lada chwila znajdziemy się w kościele, po to, by przed wszystkimi świadkami wyznać sobie miłość! A jest jeszcze pięknie, bo uzdolnione przyjaciółki aranżują muzycznie całe to uroczyste wejście oraz mszę.
I teraz następuje płynne przejście do sali, ozdobionej w sposób przepiękny, łącząc zielone rośliny, piękne kwiaty, naturalność, drewno, genialnie wykonany napis przez Pana Młodego. Do tego wspaniały zespół, skrzypaczka przygrywająca do posiłków, masa energicznych i zabawowych ludzi – czego chcieć więcej? Mamy idealną mieszankę do wspaniałej imprezy. Takiej imprezy, z której fotograf wychodzi grubo po 4 rano, mimo, że prace zakończył chwile przed pierwszą w nocy!
Oczywiście tak piękne wydarzenie trzeba w równie piękny sposób zakończyć. Chwilę później udaliśmy się za miasto, z dala od zgiełku, ludzi, do miejsca, gdzie cisza jest wspomagana przez dźwięki natury, wieje lekki jesienny wiatr.