Jak wiecie jestem z Mazur, więc ślub na Mazurach to zawsze dla mnie podróż na rodzime podwórko. Z przyjemnością tam wracam, odwiedzam piękne miejsca i poznaje wspaniałych ludzi. Czas leci tam tak przyjemnie cudownie, że nie mam pojęcia kiedy kończy się weekend i trzeba wracać do Warszawy.
Było ciepłe lato choć czasem padało… No właśnie, padało!
I to dzień rozpoczął się od deszczu, przelotnej mżawki, którą mieliśmy nadzieję, że rozgonimy swoimi dobrymi nastrojami, tym bardziej, że znaliśmy malutki szczegół – parkiet miał być pod gołym niebem. Ślub zaplanowany na połowę lipca, pogoda zamówiona, a wyszło… wyszło GENIALNIE! Zacisze pod Sosnami, bo tak nazywa się to wspaniałe miejsce, po środku niczego, z dala od ludzi, w symbiozie z naturą,
Dzień zaczął się sielsko, Paulina i Rafał przygotowywali się w domu bacznie obserwując pogodę za oknem. Łaskocząca mżawka otulała wszystko co stanęło jej na drodze, lecz nie sprawiło to u nich żadnych zmartwień. Wiedzieli, że parkiet poprowadzi Cybul, a on wychodzi zawsze obronną ręką z każdej opresji, prawda Kamil? Śmiejemy się w branży, że “nie wszyscy Cię będą lubić, no chyba, że jesteś Cybulem“. Gość tak przesympatyczny, wręcz wulkan energii, grał wszystkie rodzaje wesel, zaczynaliśmy swoją pracę w branży ślubnej w 2014 roku, więc każdą sytuację mamy opanowaną do perfekcji. Tak też było w tym przypadku, padający deszcz nie przeszkodził w pierwszym tańcu pod gołym niebem, nie przeszkodził by goście się wspaniale bawili.
Miejsce samo w sobie otula tak przemiłym uczuciem, że chciałoby się tam zamieszkać. Serio! Rosnące drzewa z przewieszonymi hamakami, ogromna girlanda na całym parkiecie, fontanna na środku(!), miejsca do chillu, spacerków, wieczornych pogawędek, a także do wskoczenia na szybko do fotobudki czy skosztowania lokalnego bimberku.
Oni? Wyrafinowani, piękni, uśmiechnięci. Bawili się fantastycznie, a z nimi wszyscy goście, parkiet nie brał jeńców, płonął!
Zresztą, zobaczcie sami!!!